Jedna z naszych czytelniczek, Magdalena, również postanowiła podzielić się z nami historią swojego wesela. I choć nie chce pokazywać twarzy (co oczywiście szanujemy!), wierzymy, że piękne mazurskie kadry będą wystarczającą ilustracją jej opowieści.
Oddajemy więc głos Magdalenie:
Zainteresują Cię również
Choć nie mieszkamy na Mazurach już od dobrej dekady, nie wyobrażaliśmy sobie swojego wesela nigdzie indziej. Tu są nasze korzenie, nasza rodzina i tu zawsze wracamy z radością, uciekając od zgiełku Polski centralnej.
Jako miejsce naszych zaślubin wybraliśmy Rydzewo – maleńką, malowniczą wioskę pod Giżyckiem, nad Jeziorem Niegocin. Dlaczego właśnie Rydzewo? Ani ja ani mąż nie pochodzimy stamtąd, ale zależało nam na takim „bardzo mazurskim” miejscu (wyjazd w te strony był dla połowy gości dużą atrakcją). Znaleźliśmy kilka ciekawych miejsc, które mniej lub bardziej spełniały nasze oczekiwania, ale albo zniechęcała nas cena, albo pojawiały się problemy logistyczne (konieczność rozbicia noclegów na kilka hoteli), albo kiepski był kontakt mailowy z obsługą, a organizując wesele na odległość bardzo zależało nam na możliwości sprawnej wymiany wiadomości.
Spośród otrzymanych ofert najbardziej zachwyciła nas ta, pochodząca z Gospody pod Czarnym Łabędziem w Rydzewie. Dlaczego? Świetny kontakt i elastyczność (jeśli chodzi o formę imprezy, atrakcje, kombinacje z daniami) – te dwie cechy zaważyły na naszej decyzji. Nie chcę, żeby ten opis wydał się komuś reklamą, bo nią nie jest. Mnie na etapie organizacji wesela nie udało się jednak znaleźć żadnej opinii innej panny młodej o tym miejscu, mam więc nadzieję, że moje następczynie trafią na ten artykuł ;)
Kolejnym, wspaniałym plusem Rydzewa było bliskie położenie kościoła i sali weselnej, dzięki czemu nie musieliśmy zawracać sobie głowy samochodem ślubnym.
Miejscowy ksiądz był bardzo uprzejmy i pomocny, dzięki czemu gładko przebrnęliśmy przez formalności związane ze ślubem w parafii, do której żadne z nas nie należy.
Kościół przystrojony został bardzo skromnie przez jedną z mieszkanek wsi – nie zależało nam na żadnych florystycznych fantazjach.
Zainteresują Cię również
Gospoda sama w sobie miała tak klimatyczny wystrój, że również nie dodawaliśmy tam nic od siebie. Tak więc, bez specjalnego zaangażowania z naszej strony, wszystko było niezwykle spójne: jezioro w zasięgu ręki (które obserwować można było z leżaków na pomoście), wyśmienita kuchnia z lokalnymi specjałami w postaci smalczyka i pierogów (o, przepraszam, dzyndzałek!) i zespół, który między innymi zagrał szanty. Między innymi, bo repertuar był przede wszystkim cudownie rockowy.
Nawet moja koronkowa suknia ślubna i bukiet zamawiany przez Facebooka w pewnej giżyckiej kwiaciarni całkiem zgrabnie zgrały się z atmosferą rustykalnego wesela, którego co prawda nie zaaranżowaliśmy, ale takie mniej więcej wyszło.
Czuliśmy, że jesteśmy w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu, jeśli wiecie, co mam na myśli. To był po prostu nasz dzień. Wszystko potoczyło się tak zwyczajnie, naturalnie i spontanicznie – dużo lepiej niż zakładaliśmy.
A drugiego dnia zafundowaliśmy sobie zdjęciową sesję plenerową na szalupie, również wynajętej w okolicy. To był świetny pomysł! Nie tylko wyszły z tego ładne zdjęcia, ale przede wszystkim szalenie miło spędziliśmy ten czas.
Ach, długo biliśmy się z myślami, jak ugryźć to całe wesele i chyba dlatego nasze narzeczeństwo przeciągało się w nieskończoność. Ale jak już ugryźliśmy, to… no po prostu rozpływa się w ustach! ;)
Hej Mazury, musiało być cudnie! Swoją drogą, to chyba bardzo przyjemne otrzymywać zaproszenia na śluby i wesela w różnych atrakcyjnych lokalizacjach Polski? To świetny pretekst do miniwycieczki, która oczywiście nie może przyćmić nadrzędnego celu, jakim jest uczestnictwo w ożenku bliskich nam osób. A wy, gdzie mieliście już okazję się weselić?